Poranek 21 stycznia 1959 był dla kilku mieszkańców Gdyni inny niż wszystkie. Tego dnia wiele osób zeznało, iż widziało jak do basenu portowego spadł tajemniczy obiekt. Świadkami byli między innymi pracownicy portu i marynarze. Sprawa wywołała liczne hipotezy i plotki. Wśród nich pojawiła się teoria o meteorycie, katastrofie statku kosmicznego czy upadku satelity. Zagadka tajemniczego zdarzenia ze styczniowego poranka 1959 roku do dziś pozostaje nierozwiązana, a historia sprzed lat z czasem stała się elementem miejskiego folkloru.
Sprawę nagłośnił dziennik "Wieczór Wybrzeża", który kilka dni po zdarzeniu przywołał relacje świadków. Niezidentyfikowany obiekt jako pierwsi mieli dostrzec Włodzimierz i Jadwiga Poncze. Byli to ludzie w średnim wieku, pracownicy magazynu portowego i do redakcji dziennika ponoć zgłosili się sami. Obiekt, który opisywali to latający talerz z silnym, jasnym światłem, miał on lecieć wczesnym rankiem nad wodami zatoki.
Kolejną osobą, która go dostrzegła, był Jan Blok, gdyński doker pracujący przy załadunku towaru. Jak zeznawał później, dostrzegł najpierw czerwony punkt, który następnie rozrósł się do oślepiającego, jasnego błysku w formie stożkowej średnicy ok. 1.5 m i długości ok. 4 m. Zjawisko przeleciało nad nim, wydając dźwięk "przypominający dźwięk blachy" i zniknęło w wodach zatoki.
Tuż po upadku tajemniczego obiektu w okolicy portowego basenu miała się pojawić Służba Bezpieczeństwa, a o sprawie było tak głośno, że zadanie zbadania miejsca upadku obiektu do morza powierzono nurkom Ratownictwa Okrętowego i Marynarki Wojennej. Wojskowi po kilku dniach wyłowili zaledwie kawałek metalu nieznanego pochodzenia. Fragment był skorodowany, w większości złożony z żelaza, ale analiza spektrograficzna wykazała, że zawierał też glin, magnez i krzem.
Sprawa przez długi czas interesowała naukowców. Jeszcze rok później badała ją Polską Akademię Nauk, ale badacze nie szukali ani wraku obcego statku ani zwłok pozaziemskich przybyszów. Naukowcy byli przekonani, że na dnie gdyńskiego portu znajduje się meteoryt. Akademia wyznaczyła nagrodę w wysokości 1,000 zł dla tego, kto wyłowi z wody tajemniczy obiekt.
Zdania, iż nie był meteoryt jest ufolog Bronisław Rzepecki. Mam co do tego dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności - dodaje. Według niego wszelkie okoliczności zdarzenia wskazują, że w Gdyni najpewniej doszło do katastrofy UFO. Hipotezę taką miałyby potwierdzać zarówno wygląd, jak i zachowanie obiektu. Według Rzepeckiego gdyński incydent do złudzenia przypominał podobne zdarzenia z innych części świata. - Do tego dochodzi jeszcze sprawa humanoidalnej istoty, która według świadków została odnaleziona na miejskiej plaży... Podobno miał na sobie kombinezon z trudnego do określenia materiału, po sześć palców u stóp i dłoni, a na ciele ślady poparzeń. Przypominał człowieka, choć z całą pewnością nim nie był. Podobno czołgał się po plaży w stronę lasu. Podobno spacerowicze trafili na jego ślad, powiadomili milicję, a ta wraz z wojskiem otoczyła plażę szczelnym kordonem. Podobno został przewieziony do szpitala wojskowego na Redłowie, ale nie udało się go uratować. Podobno personel przeprowadził sekcję zwłok, a on w zamkniętej chłodni został wywieziony – najpewniej do ZSRR. Podobno - tak mówił niegdyś Rzepacki zapytany o tamte wydarzenia.
Sprawa UFO z 1959 roku pozostaje niewyjaśniona.
Źródła:
https://podroze.onet.pl/ciekawe/tajemniczy-incydent-w-gdyni-z-roku-1959-ufo-czy-amerykanski-satelita/nmnw1d4
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25616044,pierwsze-polskie-ufo-tajemniczy-obiekt-z-gdynskiego-portu.html