Rok 1922. Niewielka farma na skraju wsi w małej bawarskiej wiosce. Mieszkała tam rodzina
Gruberów. Plotki we wsi głosiły, że posiadłość jest nawiedzona. Służąca,
która tam pracowała, pewnego wieczora uciekła przerażona. Opowiadała później, że w obejściu działy się dziwne rzeczy. Na strychu słychać było
postukiwania, mimo że nikogo tam nie było. Zwierzęta wydawały się być
zaniepokojone i zdenerwowane. Kiedy na początku kwietnia 1922 roku
Gruberowie przestali pojawiać się we wsi, zaniepokojeni sąsiedzi weszli
na farmę. Zobaczyli tam scenę jak z horroru. Wszyscy domownicy byli martwi, a ich zmasakrowane kilofem
ciała, ułożone były jedno na drugim w stodole.
Rodzina Gruber
Rodzina Gruberów w okolicy uchodziła za zamożną ale też dziwną. 63-letni rolnik Andreas Gruber nie był lubiany we wsi. Gburowaty, brutalny, milczący, nie cieszył się sympatią sąsiadów. Jego dziewięć lat starsza żona Cazilia rzadko wychodziła z domu. Była już w podeszłym wieku i sporo chorowała. Mieli kilkoro
dzieci, ale trudne warunki życia na farmie
spowodowały, że do wieku dorosłego dożyła jedynie córka Viktoria. Viktoria wyszła za mąż i wyprowadziła się od rodziców. Kiedy
podczas pierwszej wojny światowej zginął jej mąż, kobieta wraz z córką
Cazilią wróciła do domu rodziców. Znalazła nawet miłość - Lorenza Schlittenbauera. Choć mężczyzna był żonaty, nie przeszkodziło to Viktorii w uwikłaniu się w romans.
Według słów kobiety, to właśnie Lorenz był ojcem jej dwuletniego wówczas syna, Josefa.
Narodziny chłopca i wizja alimentów przestraszyły jednak mężczyznę, dodatkowo Andreas Gruber nigdy nie pozwoliłby córce wyjść
ponownie za mąż. Zastępowała mu żonę i tak już miało pozostać.
Pół roku przed tragedią z pracy na farmie Gruberów zrezygnowała służaca. We wsi opowiadała, że farma Hinterkaifeck jest nawiedzona. W domu i na strychu słychać było dziwne odgłosy i postukiwania. Coś płoszyło zwierzęta. Sprzęty cięgle się psuły, albo przestawały działać. Zapalone świece same gasły. Różne rzeczy same przemieszczały się po mieszkaniu lub ginęły. Na drzwiach budynków gospodarczych widać było dziwne znaki. Pod lasem widywano dziwną postać - mężczyznę z wąsami, który obserwował gospodarstwo, a kiedy ktoś próbował się do niego zbliżyć, postać znikała między drzewami. Pewnego razu w kuchni pojawiła się gazeta, która nie należała do żadnego z mieszkańców, listonosz także twierdził, że jej nie przyniósł... Ktoś włamał się do szopy z narzędziami, a zaraz po tym zginęły klucze do domu. Żadne z tych zdarzeń nie zostało zgłoszone na policję
Gospodarze rozpoczęli poszukiwanie nowej gosposi. Wkrótce chęć pracy u Gruberów wyraziła 42-letnia Maria Baumgartner. Zgłosiła się ona do pracy 31 marca 1922 roku. Tego też dnia Andreas Gruber zauważył coś przerażającego. Na śniegu widać było ślady prowadzące z lasu do jego domu. Śnieg był też poplamiony krwią. Zaniepokojony opowiedział o tych śladach we wsi. Najbardziej przestraszyło go to, że ślady prowadziły w stronę domu, ale już z niego nie wychodziły. Sąsiedzi wówczas poszli z nim obejrzeć trop i pomóc mu przeszukać gospodarstwo. Nie znaleźli jednak żadnych intruzów. Kiedy nastał wieczór, sąsiedzi wrócili do wsi. Nie wiedzieli, że po raz ostatni widzą rodzinę Gruberów.
Hinterkaifeck nigdy nie było oficjalną nazwą miejsca. Nazwa powstała od małego gospodarstwa w wiosce Kaifeck, które było położone prawie kilometr na północ od głównej części wioski oraz od ukrytej w lesie (prefiks Hinter, z którym możemy spotkać się w wielu nazwach miejscowości Niemieckich, oznacza z tyłu lub za) części miasta Wangen, która została włączona do Waidhofen 1 października 1971 roku.
Zbrodnia i odkrycie ciał
4 kwietnia 1922 roku sąsiadów zaniepokoiło to, że od kilku dni nikt z farmy nie pojawił się we wsi. Rodzina nie przyszła do kościoła, mimo że Viktoria śpiewała w kościelnym chórze. Mała Cazilia nie pojawiała się w szkole. Listonosz opowiedział, że przynoszona przez niego poczta leży tak, jak ją zostawił. Było to dziwne o tyle, że przez ten cały czas z komina farmy unosił się dym.
Po wejściu na teren gospodarstwa sąsiedzi zobaczyli scenę jak z horroru. Cała rodzina Gruberów, wraz z nową służącą, która zaczęła pracę zaledwie cztery dni wcześniej, została zamordowana. Pocięte i zmasakrowane kilofem ciała Viktorii, Cazilii, Andreasa i małej Cazilii znaleziono ułożone jedno na drugim w stodole. Pierwsza zginęła Viktoria, po niej rodzice. Mała Cäzilia prawdopodobnie żyła jeszcze kilka godzin po ataku. Następną ofiarą tajemniczej masakry była Maria Baumgartner, która zginęła w swoim łóżku. Zaraz po niej, w sypialni matki, zginął synek Viktorii - Josef. Po ataku jego ciało wypadło z łóżeczka.
Śledztwo
Pierwsze sekcje zwłok przeprowadzono już na miejscu, w stodole
Hinterkaifeck. Lekarz sądowy, doktor Johann Baptist Aumuller po określeniu
przyczyn śmierci i narzędzia zbrodni zdecydował się na typowe
jak na ówczesne lata działanie - odcięcie głów ofiar i przesłanie ich do Monachium,
gdzie zbadać mieli je m.in. jasnowidze. Ofiary masakry pochowano więc bez
głów. Dodatkowo, odcięte czaszki nigdy nie trafiły na miejsce spoczynku ciał -
zaginęły podczas działań wojennych.
Raport z autopsji prowadzonej przez Aumullera opisywał
przerażający obraz urazów. Starsza Cazilia zmarła wskutek siedmiu ciosów
w głowę zadanych tępych narzędziem, co doprowadziło do pęknięcia
czaszki. Twarz jej męża była zmasakrowana, a z fragmentów poszarpanej
skóry, wystawały białe kości policzkowe. Czaszka Viktorii, również
została roztrzaskana, a na skórze jej głowy widoczne było aż dziesięć
tłuczonych ran w kształcie przypominającym gwiazdy. Cała trójka zmarła
natychmiast po otrzymaniu ciosów. Jednak to, co musiała znieść
siedmioletnia Cazilia, nawet ciężko sobie wyobrazić. Dziewczynka konała
kilka długich godzin w ogromnym cierpieniu, w skutek którego wyrwała
sobie z głowy część włosów- prawdopodobnie w bolesnej agonii.
Dziewczynka miała złamaną szczękę, a na szyi i twarzy otwarte rany
szarpane. Josef zmarł w wyniku silnego uderzenia w twarz, zaś pokojówka
Maria w głowę. Ekspertyza wykazała iż obrażenia zostały zadane kilofem.
Co ciekawe, ustalono, iż morderca po zabiciu całej rodziny, pozostał na farmie przez kilka dni. Wyjadł spożywcze zapasy, palił w kominku, a nawet doił krowy i karmił psa.
Mimo śledztwa na ogromną skalę i przesłuchania blisko 100 świadków,
nie udało się wskazać mordercy. Wykluczono napad o
podłożu rabunkowym, bo z domu nie zginęły cenne rzeczy, ani pieniądze.
Mimo śniegu, wokół farmy nie znaleziono śladów ucieczki. Nie wyjaśniono także tego, skąd się wziął dym w kominie i
dlaczego zwierzęta gospodarskie były zadbane. W okolicy nie widziano
nikogo obcego.
Okoliczną ludność ogarnęła prawdziwa panika. Brak rezultatów policyjnego
śledztwa tylko podsycał plotki o nawiedzeniu farmy. Spekulowano, że
rodzina padła ofiarą ducha lub diabła. Nikt nie odważył się zapuszczać w okolice przeklętego gospodarstwa. W
1923 roku mieszkańcy zdecydowali się na rozebranie domu i
postawienie w tym miejscu kapliczki. Miało to chronić przed złem, które
opanowało dom Gruberów. Wszyscy w okolicy odmawiali modlitwy za biedne
dusze zamordowanych.
Sprawa została definitywnie zamknięta w 1986 roku. W
2007 roku zajęli się nią studenci Akademii Policyjnej w
Furstenfeldbruck, którzy prowadzili nowatorskie badania z
użyciem nowoczesnych technik dochodzeniowych. Stwierdzili, że
niemożliwe jest rozwiązanie zbrodni po upływie tak długiego
czasu. Prymitywne techniki dochodzeniowe dostępne w czasie morderstw
dały niewiele dowodów, a przez wszystkie minione lata utracono większość śladów. Mimo tych przeszkód uczniowie ustanowili głównego
podejrzanego, choć oficjalnie nie wymienili jego personaliów z szacunku dla wciąż
żyjących krewnych, to dziś wiemy że mordercą całej rodziny był najprawdopodobniej Lorenz Schlittenbauer. Kochanek Viktorii, ojciec małego Josefa. Jedynie on bywał w domu Gruberów, miał powody osobiste (Viktoria żądała od niego alimentów na syna), a także dziwnie zachowywał się w dniu odkrycia morderstwa. Dodatkowo ustalono, że morderstw prawdopodobnie nie planował.