2024/05/06

Co przydarzyło się Zygmuntowi Adamskiemu?

Zygmunt Adamski to imigrant z Polski pracujący jako górnik w Tingley koło Leeds w Wielkiej Brytanii. Letniego dnia 1980 roku, Adamski wyszedł z domu do sklepu spożywczego i już nie wrócił. Pięć dni po zaginięciu jego ciało znaleziono na stercie węgla. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś zrzucił je tam z góry. Na szyi i głowie zmarłego widniały ślady poparzeń pokryte substancją, której nigdy nie udało się zidentyfikować. Wyraz twarzy sugerował szok lub przerażenie. Kto lub co 35 lat temu zabiło Adamskiego? Według niektórych, szereg dziwnych śladów sugerował, że padł on ofiarą porwania. Na liście potencjalnych sprawców na pierwszym miejscu widniało ...UFO.

Zygmunt (lub Zigmund) Adamski był mieszkającym w Anglii imigrantem z Polski i niewyróżniającym się niczym pracownikiem kopalni węgla kamiennego Lofthouse niedaleko Leeds. Adamski urodził się w Polsce w roku 1923. O jego młodości wiadomo niewiele, wiadomo jednak, że w Wielkiej Brytani osiedlił się w latach 40 dwudziestego wieku i mieszkał tam ze swą żoną Lottie (Leokadią), która cierpiała na stwardnienie rozsiane. Oboje prowadzili spokojne życie w wiosce Tingley położonej kilka kilometrów od miasta Leeds. Według osób, które ich znały, nie mieli oni żadnych wrogów. Adamski na co dzień pracował jako górnik starając się o wcześniejszą emeryturę ze względu na konieczność sprawowania opieki nad żoną.


6 czerwca 1980 roku. Był to piątek. Tamtego dnia ok. 15:30 Zygmunt wyszedł z domu oznajmiając swojej żonie, że idzie do sklepu. Gdy po kilku godzinach mężczyzna nie wrócił do domu, jego żona zaczęła się martwić. W sobotę Adamscy wybierali się na ślub córki chrzestnej Zygmunta, 57-latek bardzo cieszył się na to wydarzenie i wiedział, że tego dnia musi wrócić do domu na czas. Adamski niestety ani nie wrócił do domu, ani nie pojawił się na weselu. Sąsiad był ostatnią osobą, która widziała go przy życiu.

Pięć dni później, około kwadrans przed 16:00, pracownik składu węgla w Todmorden - mieście leżącym 30 km od domu Adamskiego - znalazł ciało mężczyzny na blisko czterometrowej kupie węgla kamiennego.

Szykowałem się do ostatniego kursu. Ciało po prostu tam leżało. Nie wiedziałem początkowo, czy ten człowiek żyje czy nie. Przestraszyłem się okropnie i zadzwoniłem po policję i ambulans. Nie chciałem być tam sam. Widok ciała sprawiał, że dziwnie się czułem. Nie wiem, jak ten człowiek dostał się na plac, ale jestem na sto procent pewien, że nie było go tam, kiedy ładowałem węgiel wcześniej - mówił Trevor Parker, pracownik zakładu.

Parker poprzedni załadunek wykonał na krótko przed południem, co oznaczało, że zwłoki pojawiły się na stosie węgla w ciągu następnych 5 godzin. Nikt nie widział, jak to się stało i kto podrzucił zwłoki, choć niedaleko przebiega ruchliwa linia kolejowa. 

Znalezionym zmarłym był Zygmunt Adamski. W chwili znalezienia miał on na sobie krzywo zapięty płaszcz i spodnie, jakby ktoś ubrał go w pośpiechu. Choć jego twarz miała niepokojący wyraz przerażenia, nie posiadał żadnych skaleczeń, siniaków czy ran. Na plecach i głowie odkryto jednak poparzenia pokryte niesprecyzowaną galaretowatą substancją. Ustalono, że Adamski zmarł na atak serca, ale ślady na górnej części tułowia pozostawały tajemnicą. Wyglądały na poparzenia potraktowane "maścią", ale eksperci policyjni nie byli w stanie określić jej składu. Ustalono, że Adamski nie był w dniach zaginięcia przyjmowany w żadnym szpitalu czy przychodni. Koronera zdziwiło też, że mimo pięciodniowej nieobecności, zmarły nie wyglądał na osobę wyczerpaną. Choć Adamski był ubrany, brakowało mu koszuli, w której wcześniej wyszedł z domu, a ubrania było krzywo zapięte. Lekarz, który przeprowadził sekcję zwłok uznał, że Adamski doznał ataku serca w wyniku silnego szoku lub przerażenia i zmarł między 11:00 a 13:00 w dniu, kiedy go znaleziono. Poparzenia miały powstać dwa dni wcześniej. Nie ustalono jednak, czy zmarł w miejscu gdzie go znaleziono, czy został tam zawleczony. Alan Godfrey z policji metropolitalnej stwierdził, że wokół sterty nie było odcisków butów, a ubranie denata było czyste, co sugeruje, że nikt raczej nie wciągnął go na górę. Według niego wyglądało to jakby denat "spadł z nieba".

Dziwne okoliczności zgonu Polaka sprawiły, że zaczęto spekulować, iż został on uprowadzony przez "obcych", poddany jakimś badaniom, a następnie wyrzucony na węgiel, gdzie umarł ze strachu. Dla wielu była to jedyna sensowna opcja, tym bardziej, że policja okazała się bezradna. Śledztwo wkrótce zamknięto, nie znajdując winnych. Ale nie był to koniec tego dziwacznego przypadku.

Oliwy do ognia dolało też dziwne wydarzenie, którego głównym bohaterem był konstabl Alan Godfrey. Kilka miesięcy po śmierci Adamskiego, 28 listopada 1980 roku wczesnym rankiem, kończył on nocny patrol, podczas którego dostał wezwanie do kradzieży krów. Krążąc po obrzeżach Todmorden. Po drodze zobaczył nagle przed sobą jakiś obiekt. Początkowo myślał, że to autobus wiozący robotników do kopalni, gdyż zbliżała się piąta rano. To, co stało się później sprawiło, że trafił na pierwsze strony gazet. Policjant zobaczył unoszący się bardzo nisko nad ziemią owalny obiekt z kanciastymi elementami w górnej części, który wirował wokół własnej osi. UFO znajdowało się zaledwie 20 m. od radiowozu. Nie tracąc zimnej krwi, Godfrey chwycił notatnik i zaczął je szkicować. Chciał wezwać posiłki, ale radio przestało działać. Po chwili obiekt znikł w błysku światła, a policjant znalazł się w niewytłumaczalny sposób kilkanaście metrów od miejsca, w którym był przed sekundą. Nie wiedział, co się stało, ale po powrocie na komendę okazało się, że z jego pamięci "wyparowało" 30 minut. 

Oba zdarzenia - śmierć Polaka i bliskie spotkanie trzeciego stopnia policjanta - są często łączone, nigdy jednak nie ustalno czy coś je łączy i nigdy też dokładniej ich nie zbadano.




Źródła:

https://scaredycatskeptic.co.uk/todmorden-ufo-abduction/

https://www.youtube.com/watch?v=-YfAlpWVtac

https://facet.onet.pl/strefa-tajemnic/smierc-polaka-na-wyspach-przypadek-rodem-z-archiwum-x/m1d7sz4