2019/02/20

Tragedia rodziny Kaszniców, czyli polska Przełęcz Diatłowa

3 sierpnia 1925 r. na stosunkowo prostej drodze w Dolinie Jaworowej rozegrała się jedna z największych tragedii w historii turystyki tatrzańskiej. Szlakiem górskim wraz z przewodnikiem szła trzyosobowa rodzina Kaszniców (Kazimierz i Waleria z synem Wacławem). Nagle, wszyscy za wyjątkiem kobiety, bez wyraźnych przyczyn poczuli się osłabieni. Wciągu kilkunastu minut, na oczach Zofii, zmarł jej mąż i 12-leni syn, a chwilę później także doświadczony przewodnik górski. Ta tragedia do dziś pozostaje jedną z największych zagadek Polskich gór. Pomimo wielokrotnych prób wyjaśniania, ani śledczy, ani lekarze sądowi, nie byli w stanie stwierdzić co spowodowało nagłą śmierć trzech zdrowych mężczyzn w taka krótkim czasie.


Ciała ofiar po przetransportowaniu do Zakopanego


3 sierpnia 1925

Rankiem 3 sierpnia 1925 roku w schronisku Téryego w Dolinie Pięciu Stawów, rodzina Kaszniców jadła śniadanie przed wyruszeniem w góry. 46-letni prokurator Kazimierz Kasznica, jego żona 38-letnia Waleria oraz 12-letni syn postanowili wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Czekała ich długa lecz niezbyt trudna droga; zamierzali podejść na wysokogórską przełęcz, a potem zejść Doliną Jaworową do Jaworzyny Spiskiej i na Łysą Polanę. Pokonanie przełęczy latem dla sprawnego turysty nie nastręcza trudności, mimo że znajduje się ona dość wysoko (2372 m.n.p.m). Obecnie jest to standardowe przejście, popularne wśród turystów tatrzańskich. Prokurator niepokoił się jednak załamaniem pogody, długością planowanej tury, a także faktem, że szlak pokonać miał z żoną oraz dzieckiem. Mimo, że był początek sierpnia, warunki panowały jesienne: było zimno, wilgotno i wietrznie. Rano padał mokry śnieg, następnie - deszcz.


Lodowa Przełęcz


Żabi Staw; okolice miejsca w którym rozegrała się tragedia

Kasznicowie w schronisku spotkali przypadkiem grupę polskich taterników. Był to zespół doświadczonych wspinaczy: Jan Szczepański, Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba oraz Ryszard Wasserberger. Wszyscy mieli około dwudziestu lat, byli studentami i początkującymi lecz posiadającymi spore doświadczenie taternikami. Oni również mieli w planach pokonanie taj samej trasy co Kasznicowie. W przypadku tej ekipy jednak przejście nie nastręczało żadnych problemów. Prokurator długo wypytywał Wasserbergera o drogę przez Lodową Przełęcz, aż w pewnym momencie poprosił, by przejście odbyć wspólnie. Uczynny Wasserberger zgodził się bez namysłu. Około godziny 11:30 obie grupy wspólnie wyruszyły ze schroniska

Jak wiemy z relacji, towarzysze Wasserbergera nie byli zachwyceni tym, że zgodził odbywać drogę w towarzystwie mało zaawansowanych turystów. Z Walerią i jej synem nie mieli kłopotu, gorzej było z samym prokuratorem. Deszcz zalewał mu okulary, bez których, jako krótkowidz, nie mógł się obejść. Co chwila musieli się zatrzymać i czekać na niego marznąc na wietrze. Ten powolny pochód nudził taterników, którzy chcieliby jak najszybciej pokonać niezbyt ciekawą dla nich drogę. Tylko Wasserberger pozostawał w tyle, pomagając cierpliwie Kasznicom. Czuł się odpowiedzialny za połączenie tych niedobranych zespołów. Powyżej Lodowego Stawku, w miejscu, gdzie szlak biegnie w górę wprost na przełęcz, bracia Szczepańscy i Zaremba zbuntowali się. Oświadczyli Wasserbergowi, że uważają za zbędne eskortowanie Kaszniców przez całą czwórkę. Wystarczy w zupełności jeden z nich do czuwania, by nie zbłądzili. Reszta pójdzie szybko naprzód. Zaremba zaproponował, aby wylosować tego jednego. Wasserberger zgodził się z rozumowaniem przyjaciół, odrzucił jednak pomysł losowania. Stwierdził, że to on zostanie z Kasznicami, gdyż jest do pewnego stopnia sprawcą tej wspólnej wycieczki.


Po podjęciu decyzji, trójka taterników w szybkim tempie ruszyła na Lodową Przełęcz. Po południu byli na Łysej Polanie, wieczorem już w Zakopanem. Tymczasem Kasznicowie z Wasserbergerem dotarli na przełęcz dopiero po około 3 godzinach marszu od schroniska. Według przewodników czas przejścia na tej trasie, dla turystów średniozaawansowanych, wynosi 1 godz. 15 minut. 

Ostatnie chwile

Gdy Kasznicowie ze swoim opiekunem osiągnęli Lodową Przełęcz, nastąpiło całkowite załamanie pogody. Zaczęło się gradobicie i silny wiatr, co zresztą jest typowe na grani. Taternik pospieszał ich, mając nadzieję, że po drugiej stronie grani, poniżej przełęczy, wiatr osłabnie i warunki będą bardziej znośne.W trakcie zejścia młody Kasznica zaczął się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła jego plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli około godziny 16:00 w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego. Wydało się, że najgorsze mają już za sobą, gdy nagle prokurator usiadł na głazie mówiąc: Jestem bardzo zmęczony... Dalej iść nie mogę... Pierwszym odruchem Kasznicowej było zwrócić się o pomoc do Wasserbergera, jako najsilniejszego i najbardziej doświadczonego w zespole. I wówczas usłyszała przerażającą odpowiedź: Mnie jest też bardzo niedobrze. Z całego serca bym pani pomógł, ale do prawdy sam nie mogę.

Kobieta zaprowadziła syna i Wasserbergera za głaz, dający nieco osłony od wiatru. Dała im trochę koniaku, a synowi również czekolady. Wróciła po męża, który był już w bardzo złym stanie. Jemu również podała odrobinę koniaku. Kasznica nie miał siły, by dojść do głazu, z którym znaleźli schronienie syn i taternik. Kobieta wróciła do nich. Byli umierający. Wasserberger majaczył gorączkowo, wspominał matkę. Próbował wstać, Kasznicowa prawie siłą zmusiła go do pozostania na miejscu, a następnie powróciła do męża. Już nie żył. Z rozpaczą podbiegła do syna. Leżał nieruchomy, a kilka kroków niżej - ciało Wasserbergera, który w agonii zdołał porwać się, przejść parę metrów - potem upadł nieżywy, kalecząc się w rękę i głowę. Jak wynika z sekcji zwłok, taternik złamał wówczas rękę. Wszystko wydarzyło się w czasie około 20 minut.

Zofa Kasznicowa, której poza wyczerpaniem fizycznym i psychicznym, nic nie dolegało, przesiedziała przy zwłokach 37 godzin. 5 sierpnia zeszła Doliną Jaworową na Łysą Polanę. Tam spotkała generała Mariusza Zaruskiego, naczelnika Pogotowia Tatrzańskiego. Mężczyzna, słysząc nieprawdopodobną historię, natychmiast wysłał w miejsce tragedii ratowników.  Pozostało im już tylko znieść ciała z gór.

Artykuły w prasie

7 sierpnia w Kurierze Ilustrowanym Codziennym ukazała się pierwsza notka na temat tragicznych wydarzeń: Dziś nadeszła z Zakopanego wiadomość, że na przełęczy Lodowej po stronie czeskiej prokurator Najwyższego Sądu, Kasznica, wraz z synem i jedna nieznana osoba padli ofiarą turystyki. Znaleziono ich martwych. Dotąd nie wyjaśniono, czy zgon spowodowany był upadkiem, czy przez zamarznięcie. Pogotowie ratunkowe udało się na miejsce katastrofy, ażeby przewieźć ofiary nieszczęśliwego wypadku do Zakopanego.

Dzień później – 8 sierpnia – w tej samej gazecie ukazuje się kolejny tekst, w którym padają nazwiska, a także pojawia się wzmianka, o tym, iż Kasznicowa szczęśliwie uniknęła losu swego męża i jego towarzyszy.




 
Prawdziwe zamieszanie wybucha jednak 11 sierpnia, kiedy to gazeta opublikowała obszerny artykuł na temat tragedii pt: Tajemnica śmierci trojga osób pod Przełęczą Lodową. Opinia publiczna domaga się wszechstronnego wyjaśnienia sprawy. Tekst podpisany: L.Sz-i zawierał bardzo dużo szczegółów dotyczących wydarzeń na zboczach Lodowego Szczytu. Autor cytuje wypowiedzi rodziny Kaszniców oraz Wasserbergera, opisuje jak doszło do rozdzielenia się dwóch grup, dokładnie odtwarza przebieg wydarzeń. Co jeszcze ciekawsze, w tekście pojawia się jeszcze jedna zastanawiająca informacja. Autor tekstu wyraźnie sugeruje, że to Waleria Kasznica jest odpowiedzialna za wypadek, poprzez podanie towarzyszom zatrutego koniaku.  Sugeruje, że cała rodzina była wprawnymi turystami ze sporym doświadczeniem. Natomiast wszelkie argumenty sugerujące, że wypadek był skutkiem fatalnych warunków atmosferycznych wprost nazywa absurdem.
Pod inicjałami L.Sz-i  ukrywał się Ludwik Szczepański – ojciec dwóch młodych wspinaczy, którzy odłączyli się od rodziny Kaszniców. To wyjaśnia skąd znał tak dokładne szczegóły tragedii oraz dlaczego od początku insynuował, że za śmierć 3 osób odpowiada Waleria Kasznica. Prawda wyglądała, bowiem bardzo niekorzystnie dla Jego synów. Ratownicy w tym Mariusz Zaruski i Józef Oppenheim, którzy brali udział w poszukiwaniu ciał, oskarżyli mężczyzn o pozostawienie na szlaku słabnących turystów. Co więcej po zejściu z gór nawet nie zawiadomili TOPRU o tym, że cała czwórka nie zeszła z gór. Bracia Szczepańscy, ich ojciec jak i ratownicy bardzo dobrze wiedzieli, że tamtego dnia warunki atmosferyczne w górach były bardzo trudne, a rodzina Kaszniców nie była żadnymi wprawionymi turystami tylko zwykłymi amatorami. Ludwik Szczepański celowo odwrócił uwagę społeczeństwa od swoich synów, insynuując, iż to Waleria Kasznica jest winna temu nieszczęściu.


Artykuł Ludwika Szczepańskiego


...śmierć całej trójki nie była spowodowana następstwem działania gwałtownego osób trzecich, w szczególności, nie była wynikiem otrucia.

Sekcja zwłok została wykonana 6 sierpnia, czyli dzień po zwiezieniu przez TOPR do Zakopanego ciał ofiar. Przeprowadził ją Marian Ciećkiewicz, lekarz z Krakowa. Z sekcji jednoznacznie wynika, że śmierć całej trójki nie była spowodowana następstwem działania gwałtownego osób trzecich, w szczególności, nie była wynikiem otrucia. Przyczyną śmierci było porażenie serca wskutek wyczerpania trudami marszu w bardzo niekorzystnych warunkach atmosferycznych, tem bardziej, że serca ich wykazywały (…) zmiany anatomiczne. Każdy ze zmarłych miał znacznie powiększone serce oraz istotne wady układu krążenia i serca. Kazimierz Kasznica cierpiał dodatkowo na dolegliwości żołądka i woreczka żółciowego, a jego syn miał początki gruźlicy, w dniu tragedii miał anginę.
W dalszej części sekcji lekarz pisze: wyczerpanie mięśnia sercowego nastąpiło równocześnie z wyczerpaniem mięśni kończyn i tułowia. I podsumowuje, że nawet śmierć Wasserbergera w tych warunkach nie jest dziwna.

Proces

Pomimo jednoznacznych wyników sekcji zwłok, niedługo po tragedii rozpoczął się proces sądowy przeciwko Walerii Kasznicowej. Po kolei upadały argumenty prokuratury jakoby nie udzielała pomocy. Główny zarzut, iż podała alkohol umierającym i to on mógł być przyczyną zgonu – także upada. Prokuratura nie znajduje żadnych dowodów winy. Jedynie pytania pozostają do dziś. Do dziś dyskutują fachowcy czy można leczyć kieliszkiem koniaku w sytuacji osłabienia organizmu. Odpowiedź brzmi – lepiej nie. Mając do dyspozycji wysokoenergetyczne produkty, cukry, powinno się użyć właśnie ich.

Waleria Kasznicowa do końca nie mogła pogodzić się z losem jaki ją spotkał. Na jej oczach zmarli jej mąż i syn. Pomimo oczyszczenia jej sądowo ze wszystkich zarzutów, gazety pisały, a wątpliwości krążyły. Docierały również do niej. Podobno zbierała wszystkie wycinki na temat tragedii w Tatrach. Zmarła w samotności kilka lat po wydarzeniach. Nie wiadomo gdzie jest pochowana. 


Grób Kazimierza z Wacława Kaszniców


Choroba górska powodem zatrzymania akcji serca?

Wiele lat po tragedii krakowski dziennikarz Tygodnika Powszechnego zainteresował się sprawą Kaszniców i przy pomocy meteorologów ustalił jakie warunki panowały na Przełęczy Lodowej w momencie tragedii. Ustalił, iż na podejściu pod przełęczą mogła wytworzyć się strefa przypominająca próżnię, co jest normalne się przy tak silnych wiatrach za przeszkodami. Powietrze zostaje wyssane zza przeszkody, co powoduje niedotlenienie i szok dla organizmu. Przełęcz Lodowa to miejsce wyjątkowe. Zachodni wiatr nie napotyka tu na żadne przeszkody (wszystkie szczyty od zachodu są niżej niż przełęcz). Na dodatek przy poszarpanych graniach najsilniejszy wiatr jest w szczelinach, gdzie przybiera kształt lejka. A więc tam, gdzie przeciska się przez grań, jego wartość jest największa.
Zejście niżej niewiele pomaga. Dolina Jaworowa to wielka niecka, przez którą hula wiatr. A więc kolejne godziny z krótkim oddechem i niedotlenieniem. Nawet schowanie się za głazem to znów wejście w próżnię. Jedyną możliwością uniknięcia tragedii był odwrót spod przełęczy do schroniska. 


Tego samego dnia na Babiej Górze zmarło również dwóch innych górali (38 i 14 lat). U nich również stwierdzono podobne objawy, spowodowane wyczerpaniem organizmu pogodą.

Wszystkie te zgony to zdaniem wielu lekarzy przypadki tzw. choroby górskiej. Objawia się ona wyczerpaniem mięśni, zawrotami głowy, a skutkować może nawet śmiercią. Objawom fizycznym towarzyszą także objawy psychiczne w postaci obojętności na swój zagrożony los. Chorzy nie są w stanie zdobyć się na najmniejszy wysiłek, żeby się ratować.

źródła:
https://gorskieopowiesci.wordpress.com/2015/11/12/co-naprawde-wydarzylo-sie-na-zboczach-lodowego-szczytu/
https://podroze.onet.pl/polska/z-dreszczykiem/tajemnica-lodowej-przeleczy-dlaczego-zaczeli-umierac/lhmh6fv
https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/trzy-dni-czuwala-przy-cialach-gdy-zeszla-z-gor-okrzyknieto-ja-morderczynia,190,3281
http://portaltatrzanski.pl/wiedza/historia/tragedia-kasznicow-w-dolinie-jaworowej,297