Gdy ktoś nam bliski umiera, jesteśmy zrozpaczeni, możemy jednak przeżyć żałobę i powoli oswoić się ze stratą. Gdy jednak osoba, którą kochamy znika bez śladu na długie lata, nasze życie zamienia się w niepewność i codzienne poszukiwania. Szczególnym przypadkiem są zaginięcia małych dzieci. Zrozpaczeni rodzice potrafią poruszyć niebo i ziemię, aby tylko ponownie zobaczyć swoją pociechę. Obecnie dla policji zaginięcia nieletnich to sprawy priorytetowe. Akcje poszukiwawczą zaczyna się tak szybko, jak to możliwe, do pomocy włącza się psy tropiące, helikoptery, drony i nierzadko służby innych krajów. Niestety, nie zawsze tak było. W czasach PRL tragedie takie nie należały do spraw pierwszej rangi. Poszukiwania rozpoczynano późno, posiadano znacznie mniej możliwości, spraw także nie nagłaśniano.
Andrzej i Mariusz Palasik
Po lewej zdjęcia chłopców wykonane na krótko przed zniknięciem, po prawej ich prawdopodobnych wygląd teraz |
Stronie Śląskie, 29 kwietnia 1979 roku. Bracia Andrzej i Mariusz Palasik mają wtedy odpowiednio 10 i 8 lat. W niedzielne popołudnie wraz z grupką chłopców w ich wieku bawią się na podwórku przed jedną z kamienic. Bracia wyszli tylko na chwilę, mieli wrócić do domu na kolację i film. Gdy nie ma ich jednak w domu o umówionym czasie, zaniepokojona matka wysłała jedną z córek, by ta przyprowadziła chłopców do domu. Niestety, dziewczynka nie znajduje braci na podwórku. Kilka godzin później, rodzina wraz z sąsiadami rozpoczynają poszukiwania, do których po jakimś czasie włącza się też policja.
W tym samym czasie w mieście wybucha pożar magazynów huty szkła. Pojawiają się głosy, że to bracia Palasik podłożyli ogień, a teraz ze strachu ukrywają się. Znalazł się też świadek, który twierdził, iż w okolicy płonącej huty widział dwóch młodych chłopców. Prokuratura jednak po zapoznaniu się z dowodami, nie powiązała tych spraw. Kolejny mieszkaniec Stronia Śląskiego zeznał, iż był świadkiem tego, jak nieznajomy mężczyzna kupował chłopcom lody, z kolei sąsiadka twierdziła, że bracia wsiedli do ciemnego samochodu i odjechali.
W poszukiwaniach uczestniczyła milicja, żołnierze, lokalni mieszkańcy i znajomi rodziny. Każdy chciał pomóc. Przeszukano całe miasto, sąsiednie miejscowości, okoliczne lasy, aż do granic państwa. Niestety, Andrzej i Mariusz jakby rozpłynęli się w powietrzu. Zrozpaczona matka robiła, co mogła, by odnaleźć synów. Krótko po zaginięciu udała się do kilku jasnowidzów. Jeden z nich twierdził, że bracia żyją, zostali porwani, ale sami wkrótce się odezwą. Niestety, dobrych wieści w sprawie swoich dzieci, rodzice jednak się nie doczekali. Matka zaginionych zmarła pięć lat po zniknięciu synów, w 1984 roku, a ojciec w 2007. Sprawy nigdy nie udało się rozwiązać lub chociażby natrafić na jakikolwiek ślad po chłopcach.
Tomasz Cichowicz
Tomek i jego oficjalna progresja wiekowa |
Dobre Miasto koło Olsztyna, 17 marca 1990 roku. Jest sobota, tego dnia czteroletni Tomek jest pod opieką taty, jego mama pracuje w lokalnym warzywniaku i wcześnie rano musiała wyjść do pracy. Cichowiczowie budowali wówczas dom, więc pracy w gospodarstwie było mnóstwo. Gdy ojciec jest zajęty, chłopiec biega w pobliżu i wymyśla różne zabawy. Po powrocie z pracy, mama Tomka chciała przywitać się z synkiem i tak jak obiecała, obejrzeć z nim film o King Kongu. Zapytała męża, który akurat stał na drabinie, gdzie jest chłopiec. W odpowiedzi usłyszała, że się przed chwilą bawił w pobliżu. Kobieta zaczęła szukać synka. Najpierw u sąsiadki dwa domy dalej - jej dzieci bawiły się tego dnia z Tomkiem, ale od dwóch godzin były już w domu. U sąsiadów z naprzeciwka też go nie było. Jolanta Ciechowicz początkowo szukała dziecka na własną rękę z pomocą sąsiadki, na milicję udała się dopiero po kilku godzinach, gdy jej mąż wrócił z pracy. Funkcjonariusze nie wszczęli poszukiwań od razu, jedynie milicjanci patrolujący tej nocy miasto, mieli rozglądać się za chłopcem.
Tomek w dniu zaginięcia miał na sobie kalosze z charakterystycznym spodem odbijającym misia na piasku. Kiedy Jolanta Ciechowicz szukała syna, zauważyła ślady butów prowadzące do ślepej uliczki między domami. Na jej końcu stał budynek, który z przodu i z tyłu nie miał płotu. Przez ogród tego domu przechodziło się do szosy. Tam ślad dziecięcych bucików, się urwał.
Na milicję zgłosił się też świadek, który stwierdził, że widział chłopca bawiącego się nad rzeką Łyną. Szukano więc w rzece, bz rezultatu. Kilka dni później Jolanta dotarła do chłopca, który w dniu zaginięcia bawił się z Tomkiem. Ten powiedział, że bawili się w pedałówkę, gdy podszedł do nich bardzo brzydki pan z dużym wąsem i kurtką do kolan, brązową jak kora drzewa. Pan rozmawiał z Tomkiem, a później wziął go na rękę i poszedł. Poproszona później o opowiedzenie o tym zdarzeniu milicji, matka chłopca odmówiła możliwości przesłuchania syna.
W sprawie pojawili się też jasnowidze. Większość twierdziła, że Tomek żyje i że został wywiezionym srebrnym samochodem. Podobno jedynym, który uznał chłopca za zmarłego było Krzysztof Jackowski z Człuchowa. Później nie chciał już kontaktu z rodziną.
Nowy wątek w sprawie pojawił się w 2015 roku, gdy na facebookowy profil poświęcony sprawie Tomka przychodzi wiadomość, której autor twierdzi, że Tomasz żyje, mieszka w Stanach Zjednoczonych i obecnie nazywa się Ryan Pitts. Autor dołącza też kilka zdjęć młodego żołnierza. Na jednym z nich mężczyzna w mundurze stoi u boku prezydenta Baracka Obamy. Mama Tomasza po obejrzeniu fotografii widzi na nich spojrzenie swojego syna i jest niemal pewna, że to właśnie on. Przy pomocy tłumacza, Jolanta Cichowicz zaczyna prowadzić na Facebooku korespondencję z Ryanem Pittsem, ten początkowo odpisuje na wiadomości, jednak z czasem gdy kobieta prosi o podanie grupy krwi i sprawdzenie, czy nie ma blizny po operacji usunięcia wyrostka robaczkowego, kontakt się urywa. Również polska policja za pośrednictwem Interpol, prosi Ryana o udostępnienie swojego profilu DNA - on jednak kategorycznie odmawia. Nieoficjalne ekspertyzy grafologiczne potwierdzają jednak w 90%, że amerykański żołnierz jest zaginionym chłopcem z Polski. Sprawa Tomasza Cichowicza oficjalnie pozostaje nierozwiązana.
Tomek na krótko przed zaginięciem (po lewej) i oficjalne zdjęcie amerykańskiego żołnierza Ryana Pittsa |
Danusia Pinzal
Szczytna koło Kłodzka, 27 kwietnia 1979 roku. Pięcioletnia Danusia bawi się na podwórku przed swoim domem. Około godziny 15:00, Jadwiga - mama Danusi musi pójść do oddalonego o około kilometr Batorowa. Dziewczynka nie chce jednak iść z nią, mama pozwala jej więc kontynuować zabawę, wiedzą, że w domu jest jej tata. Gdy wraca po kilku godzinach, dziecka nie ma. Ojciec dziewczynki spał w tym czasie w domu. Z relacji sąsiadów wynika, że Danusia widząc, że mamy nie ma w pobliżu, poszła jej szukać. Od tego momentu nikt jej nie widział.
Jedyne zdjęcie Danusi |
Jadwiga najpierw próbowała odnaleźć dziecko sama. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, zawiadomiła milicję. Przez kilka dni Danusi szukało ponad 200 osób, milicjanci, strażacy, wojsko oraz mieszkańcy. Przeczesano Szczytną, pobliskie miejscowości i lasy. Niestety, nie natrafiono na żaden ślad, a sprawa szybko ucichła.
W 2011 roku w sprawę zaangażował się też Zenon Zalewski, prywatny detektyw z Łodzi. Wystąpił on do kłodzkiej policji z prośbą o udostępnienie akt sprawy, by przeanalizować wszystkie wątki, które w tamtym czasie brano pod uwagę. Według niego prawdopodobną jest opcja, iż dziecko mogło zostać wywiezione za granicę. Dziewczynka miała paszport, bo razem z tatą mieli jechać do rodziny we Francji.
Danusia Pinzal pozostaje osobą zaginioną. Jej mama Jadwiga mieszka w Domu Pomocy Społecznej w Nowej Rudzie. Trafiła tam z mężem kilkanaście lat temu, po pożarze ich rodzinnego domu. Mężczyzna zmarł kilka lat później. Zobaczyć ją to marzenie mojego życia – mówi Jadwiga Pinzal.
Źródła:
http://poszukiwanieosob.eu/baza-zaginionych/tomasz-cichowwicz/
https://zaginieniprzedlatcom.wordpress.com/2019/09/18/zaginiona-danusia-piznal/
http://bezsladu.blogspot.com/2013/03/w-wieku-5-lat-zaginea-danusia-piznal.html
https://klodzko.naszemiasto.pl/jadwiga-fajfer-od-30-lat-marzy-by-odnalezc-swa-zaginiona/ar/c1-1158561